@ Bronisław Morawski

Nieludzka ekonomia

Od wysłuchania pierwszego wykładu z ekonomii minęło prawie 30 lat i dopiero teraz lepiej zrozumiałem, że są różne ekonomie. To, co być może dla ekonomistów powinno być oczywiste, mnie zajęło 30 lat. Ale, czy tak naprawdę, czy wszyscy ekonomiści dobrze rozumieją, jaka ekonomię uprawiają?

Na PRL-owskim uniwersytecie uzmysłowiono mi dostatecznie, jaka jest różnica między gospodarką socjalistyczną a kapitalistyczną. Tego dotyczyły dwa pobrane kursy – jeden nazywany ekonomią polityczną kapitalizmu i drugi nazywany ekonomią polityczną socjalizmu Oczywiście, stosunkowo skromnie mówiono o klasycznej ekonomii i liberalizmie. Ale miałem to szczęście, że tej, jak niektórzy mówili, „kalekiej” ekonomii nauczali na tyle wybitni profesorowie, że z łatwością z ekspertów od ekonomii socjalizmu stali się ekspertami od transformacji, której celem stał się nawrót kapitalizmu.

Z tych wykładów utkwiło mi w pamięci, że głównym celem gospodarowania jest zaspokojenie ludzkich potrzeb. I gdyby ta teza przyświecała w równym stopniu wszystkich odmianom ekonomii to problem różnic między nimi były czysto akademicki albo czysto techniczny, czyli dotyczyłby instrumentów lub ich efektywności, przy pomocy których osiągany jest ten sam cel. Nawet laik ławo zauważy, że tak nie jest. Żaden ze znanych systemów ekonomicznych, ani nie zaspokaja wszystkich potrzeb wszystkim jego uczestnikom, a tym bardziej, żaden nie czyni tego sprawiedliwie. Dla przypomnienia dodać trzeba, że idealnym z tego punktu widzenia systemem miała być gospodarka socjalistyczna tworzona według modelu marksowskiego. Nie chcę tu rozstrzygnąć, czy Karol Marks miał rację. Tak naprawdę niewiele z jego teorii znalazło zastosowanie. Z praktyki znamy tylko różne wynaturzenia marksizmu, generujące powszechnie znane i słusznie krytykowane patologie.

Ideał by jednak piękny. Praca w randze kreatora człowieczeństwa i osobowości. Pełne zatrudnienie i sprawiedliwa  zarobki, na początek według zasady: każdemu według zasług, a potem nawet według zasady: każdemu według potrzeb. Tak przesiąknięta humanizmem praca miała przezwyciężać klątwę, ciążąca na systemach z wyzyskiem klasowym, a mianowicie – miała przezwyciężyć alienację pracy, czyli stan psychiczny, który nakazuje odczuwanie pracy jako czynności obcej, wrogiej, degradującej jednostkę pod każdym względem. Krótko mówiąc, ludzka ekonomia powinna realizować te dwa wymienione cele, zaspakajać szeroko pojęte potrzeby dzięki pracy samorealizującej jednostkę.

Ów ideał próbowano urzeczywistnić w peerelowskim socjalizmie, wbrew temu, że zawierał też elementy utopijne, np. postulat, aby każda praca składała się z czynności satysfakcjonujących i samorealizujących. Ale już bardziej realne było wdrożenie zasady pełnego zatrudnienia, co dzięki podjętym z rozmachem zadaniom industrializacyjnym i urbanizacyjnym Polski można było bez większych trudności osiągnąć. Jak się później okazało, realizacja tego ustrojowego ideału została okupiona niską wydajnością pracy, czyli zjawiskiem irracjonalnym z punktu widzenia logiki wąsko rozumianej efektywności ekonomicznej. Racjonalność ekonomiczna musiała ustą- pić racjonalności ideologicznej. Uporczywe wdrążenie zasady pełnego zatrudnienia pozwalało jednak na osiągnięcie, czegoś dotąd nieznanego – tego, że wszyscy zdolni i chętni do pracy mogli ją otrzymać (likwidacja bezrobocia). Zhumanizowanie samej pracy (samorealizacyjnej funkcji pracy) w skali masowej okazało się znacznie trudniejsze ze wspomnianego wcześniej powodu. Zawody, stanowiska pracy ze swojej natury posiadające zdolności zaspokajania potrzeb wyższych, co oczywiste – nie wymagają humanizacji a sprawa wzbogacania treści pracy zawodów prostych niskokwalifikowanych okazało się w praktyce nierealizowalna, dlatego zadania humanizowania pracy siłą rzeczy  stawały się fikcją biurokratyczną, czyli obowiązkiem tworzenia mniej lub bardziej sensownych planów humanizacji.

Z faktu, że w gospodarce socjalistycznej osiągano wysokie wskaźniki zatrudnienia nie można wyciągnąć wniosku o wysokim poziomie zaspokajanych potrzeb. Stosunkowo wąska grupa zatrudnionych na pewno takiego poziomu doświadczała, ale większość nie. Jednak cechą istotną dla tamtego systemu był to, że prawie nikt nie pozostawał bez środków do życia. Mimo to, w ostatecznym jednak rozrachunku gospodarka socjalistyczna Polski w swoim schyłkowym okresie wywoływała silne niezadowolenie społeczeństwa właśnie na tle warunków bytu materialnego, które stało się jednym z ważnych czynników przewrotu ustrojowego w 1989 roku. Na tej podstawie twierdzę, że jednym z podstawowych oczekiwań większości społeczeństwa wobec transformacji ustrojowej była poprawa, a nawet radykalna zmiana w tym zakresie. I dlatego nasuwa się pytanie, w jakim zakresie „nowy” system gospodarczy może sprostać tym oczekiwaniom?

Nim na to pytanie odpowiem, chciałbym zrobić jeszcze jedną uwagę.

Przeprowadzana rekonstrukcja gospodarki jest mało oryginalna w tym sensie, że sięga do starych (XVIII i XIX-wiecznych) teorii społeczno-ekonomiach i to najczęściej do nurtów konserwatywnych z odrzuceniem dorobku koncepcji postępowych, przy jednoczesnej własnej impotencji twórczej. Podkreślić przy tym trzeba, że podstawy teoretyczne rekonstrukcji, zwłaszcza, jeśli je oglądamy z poziomu programów partii politycznych, są najdelikatniej mówiąc mocno zawoalowane lub niejasne, co wynika też z braku jasnego planu transformacji. Większość przystępowała do tego zadania mając za cel niszczenie tego, co wydawało im się wrogie.  Ta przewaga motywacji emocjonalnej nad argumentami racjonalnymi jest obecna w polityce do dnia dzisiejszego.

Podejmując pewne ryzyko, twierdzę, że rekonstrukcja stosunków społeczno-gospodarczych po 1989 roku odwołuje się do następujących założeń doktrynalnych: 1) pełnej likwidacji sektora gospodarki uspołecznionej (im więcej prywatyzacji tym zdrowsza gospodarka, 2) komercjalizacji wszystkich sfer życia społecznego, 3) uniwersalizacji konkurencji rynkowej zasady regulacyjnej, co w konsekwencji doprowadzi do 4) minimalizacji roli państwa w kształtowaniu procesów społeczno-gospodarczych. Jest to, oczywiście jakaś odmiana doktryny liberalnej, w której silnej redukcji uległa zasada wolności gospodarczej przez promowanie korporacjonizmu i coraz silniejszymi wpływami europeizacyjnymi i globalizacyjnymi. Poza owymi uzależnieniami zewnętrznymi, realizowany model systemu gospodarczego jest pełnym zaprzeczeniem modelu gospodarki socjalistycznej. Od 1989 roku następuje stopniowe likwidowanie wszystkich struktur, podstawą których była ideologia socjalizmu, co  w praktyce polega na redukcji socjalnej funkcji państwa, którą radykalni promotorzy przemian najchętniej by zlikwidowali.

Szybki wzrost efektywności gospodarki (m.in. wzrost wydajności pracy) został okupiony silnym wzrostem bezrobocia i gwałtownym rozwarstwieniem dochodowym. Jeszcze w 1989 roku w gospodarce Polski znajdowało zatrudnienie 17,1 mln osób a w 2009 roku już tylko 10,04 mln, co oznacza, że stworzony system nie jest w stanie wygenerować 6-7 mln miejsc pracy. I dlatego ok. 3 mln osób w wieku produkcyjnym musiało emigrować, ponad 1 mln zmuszono do przejścia na wcześniejszą emeryturę (2-3 mln) wegetuje pozostając w kraju bez pracy. To daje, wyobrażenie, jaki mogłyby być rozwój gospodarczy i jak wyglądałyby inne problemy (np. środków na emerytury, dziury budżetowej), gdyby kilka milionów osób więcej uczestniczyło w tworzeniu dochodu narodowego i za te kilka milionów osób wpływało więcej składek do ubezpieczycieli. Ten kluczowy i niezmiernie trudny problem nie jest nawet dyskutowany.  Dyskutowane są zagadnienia fiskalne i sprawy podziału a pomijane zagadnienia wytwarzania. Od samego początku transformacji działania nakierowane na likwidację (a nawet ekonomiczne unicestwianie) przedsiębiorstw państwowych wyraźnie dominują nad działaniami, których skutkiem byłoby tworzenie przedsiębiorstw równoważnych (co do zdolności kreowania miejsc pracy) przedsiębiorstw kapitalistycznych. Obecnie, ilość istniejących przedsiębiorstw wielokrotnie przewyższa ilości przedsiębiorstw sprzed transformacji, ale ta masa przedsiębiorstw nie jest wstanie dać tyle pracy, ile przedsiębiorstwa peerelowskie. To jest efekt regulacyjnego działania rynku bez sensownej interwencji państwa. W sytuacji tak dramatycznej niewydolności systemu do tworzenia pracy, specjaliści od gospodarki postulują wydłużenie wieku aktywności zawodowej, żeby odciążyć system emerytalny, czyli postulują powiększenia deficytu pracy, czyli powiększenia fundamentalnego dla tego systemu problemu – braku pracy. A jak ten problem jest rozwiązywany? Ano w równie absurdalny sposób. Rozbudowane zostały do nieznanych wcześniej rozmiarów urzędy pracy, których główny wysiłek jest skierowany na działania szkoleniowo-adaptacyjne, czyli nauczaniu bezrobotnych jak szukać pracy i przystosowywać się do istniejących warunków rynkowych. Nie wiem, czy jest to skutek niewyobrażalnej podłości czy bezmyślności, żeby milionom najczęściej młodych ludzi wmawiać, żeby szukali tego, czego nie ma, albo uczyć ich metod szukania tego, czego nie ma. I na te sprawy wydawane są ogromne pieniądze. Z działania tych służb widzę jeden tylko pożytek, a mianowicie, że liczba zatrudnionych w urzędach pracy zmniejsza liczbę bezrobotnych. Ale z drugiej strony, jest to ten rodzaj sformalizowanych działań pozornych państwa, które stwarzają wrażenie, że państwo dba o obywatela, nie pozostawia go na żer kapitalizmu, a faktycznie rozwiązują problem w taki sam sposób jak „zupki Kuronia” rozwiązywały problem nędzy. Ograniczyć rozrost roli państwa w sprawach bytowych można tylko w jeden sposób – przez tworzenie systemu zdolnego generować pracę.

Budowany w Polsce system gospodarczy dla odmiany generuje wysokie rozwarstwianie dochodowe, nie posiadające żadnego uzasadnienia – ani ekonomicznego, a tym bardziej moralnego, które jest rażącą niesprawiedliwością społeczną. Według optymistycznego wskaźnika GUS, rozpiętości wynagrodzeń wynosił zaledwie 4,11 (dla 2008 r.). Ale  jak weźmiemy pod uwagę najmniejszą i najwyższa płacę w Polsce to wynosi ona jeden do kilkuset tysięcy – stosunek płacy najniżej do płacy najwyższej (za którą przyjąłem publikowane wynagrodzenie prezesa banku, bez odpraw). Przypuszczam jednak (z braku dokładnych danych oficjalnych), że rzeczywista maksymalna rozpiętości przychodów z pracy jest jak 1: 1000000. Takie, jak przypuszczam, rozpiętości dochodowe występowały na naszych ziemiach w średniowieczu. Aby to lepiej zilustrować zważmy, że miesięczny zarobek takiego dyrektora banku stanowi równowartość 200 miesięcy pracy średnio zarabiającego Polaka (200 x 3500), co stanowi blisko 17 lat pracy, a najniżej zarabiający musi na to pracować 3 razy dłużej, czyli ponad 50 lat. 90 % Polaków nie posiada żadnych oszczędności, a ci, którzy je mają (10 %) gromadzą 910 mld zł. Oznacza to, że na jednego statystycznego „bogatego” przypada średnio blisko 240 000 zł.  oszczędności. Te oszczędności pojawiają się dopiero u osób, których zarobki miesięczne przekraczają 5500 zł, czyli stanowią w przybliżeniu równowartość półtora średniej pensji.

Doktryna liberalna zakłada regulację rynkową procesów gospodarczych, co w praktyce oznacza eliminację z rynku słabszego. Walka jest głównym czynnikiem selekcjonującym jednostki w ramach instytucji oraz czynnikiem selekcji instytucji (także gospodarczych) w ramach szerszych struktur społecznych. Kryteria walki-selekcji są jasno określone. Jest to sprawność i efektywność ekonomiczną. Naczelna wartością jest pieniądz, który stanowi główne (żeby nie powiedzieć wyłączne) kryterium wszelkich ocen. W takim systemie dobrze odnajdują się jednostki silne fizycznie i psychicznie, dobrze wyszkolone z silnym wsparciem rodzinnym (kluczowa rola pochodzenia społecznego). One z łatwością osiągają wysokie pozycje w strukturze społeczne, co jest możliwe dzięki stratyfikacji społecznej, którą system gospodarczy generuje.

Ideologia wolnorynkowa odwołuje się do dwóch czynników motywacyjnych. Pierwszym jest lęk przed utratą pracy – walka o pracę. Drugim są aspiracje do klas wyższych – walka o pozycję społeczną. Przegrana walka w pierwszym wymiarze degraduje jednostkę ekonomicznie i najczęściej również społecznie. Jednostki całkowicie przegrane są marginalizowane, co oznacza utratę zdolności do awansu społecznego. Pozycję rodziców dziedziczą dzieci i maja nikłą szansę na przełamanie tego upośledzenia.

 Nieludzka ekonomia to ekonomia pozbawiona wrażliwości na człowieka marginalizowanego przez system.

Owej marginalizacji podlega coraz więcej ludzi  nie tylko dlatego, że są słabsi, (nie zdolni do bezwzględnej rywalizacji) ale dlatego, że ich miejsce w strukturze społeczno-ekonomicznej jest wyznaczane przez obiektywny bieg procesów ogólnorozwojowych. Chodzi tu przede wszystkim o gwałtowne i coraz bardziej przyspieszające przeobrażenia sił wytwórczych, polegające na automatyzacji i cybernetyzacji produkcji i usług, eliminujących pracę fizyczną na rzecz pracy umysłowej, coraz bardziej wymagającej kwalifikacji naukowych. Automatyzacja wykorzystująca sztuczną inteligencje zasadniczo zmieni strukturą zatrudnienia, powodując, że praca stanie się dostępna tylko dla części osób w wieku produkcyjnym.  Pracy dla osób bez kwalifikacji lub niskimi tradycyjnymi kwalifikacjami po prostu nie będzie. Powstaje i Będzie się poszerzał „margines” osób zbędnych. Co z nimi robić? Albo ich wziąć na utrzymanie społeczeństwa, co już się dzieje. Albo ….? Liberalizm nie rozwiązuje tego dylematu. Widać, że koniczna będzie coraz większa interwencja państwu lub innych urządzeń społecznych, zapewniających godna egzystencję większości. Już dziś dysproporcje między biednymi a bogatymi są bardzo duże a mogą być ogromne.

 

27.08.2013 r.

 Powrót